Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/155

Ta strona została przepisana.



Rozdział ósmy.
Zakład Bethleem.

Bethleem!
Dlaczego to imię, tak poetyczne, tak miłe, tak pełne tajemnic i historycznego znaczenia, jak sianko z owej cudownej stajenki, wydaje się tak chłodnem, obojętnem, małoznaczącem, gdy je czytamy wypisane złotemi literami na wielkiej tablicy w górze, po nad żelaznemi sztachetami.
Dzieje się to zapewne skutkiem melancholijnej okolicy, jaką rysuje rozległa, ale smutna przestrzeń pomiędzy Nanterre a Saint Cloud; przedzielonej jedynie kilkoma grupami drzew i dymem, rozchodzącym się daleko z kominów fabrycznych. Być może, iż wynika to także z nieproporcjonalności skromnie wyglądającego wiejskiego folwarczku do wspaniałej willi, z zabudowaniami pysznej struktury w stylu Ludwika XIII, utworzonemi z batonu; — willa różowo przyświeca między drzewami parku i lśni, jakby taflami ruchomego srebra, swojemi strumieniami i stawami, objętemi szerokim pasem murawy i zieleni.
Niie ulega wątpliwości, że przechodząc tędy, mimowolnie doznajemy ściśnięcia serca.
Kiedy się zaś wejdzie do wnętrza, to rzecz zupełnie inna.
Śmiertelna cisza i jakieś zgnębienie niewytłumaczone przygniata cały budynek; a pojawiające się