Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/160

Ta strona została przepisana.

— Tak jest, moja dobra Polge, do czego to wszystko doprowadzi? Trwać tak długo nie może... Jenkins nie chce ustąpić pod żadnym pozorem, a z drugiej strony elewi są nadzwyczaj uparci. Nie ma o czem mówić, ale wszystkich jednakowy czeka koniec...
Pan dyrektor zaproponował inteligentnej dozorczyni bezika i dalej prowadził wielce budującą rozmowę:
— Już oto mały Valagne... markuję króla pani... umrze łada chwila. Czy pani wiesz, że ten drugi berbeć od trzech dni nie ma nic w żołądku... Jenkins dobrze mówi, niepodobna oszczędzać dzieci jak ślimaków. W każdym jednak razie przyszłość nieszczególna, sprawa ta będzie miała brzydkie zakończenie.
Nagle odezwał się dwukrotnie dzwonek u wejścia i tym sposobem przerwana została pogadanka. Omnibus powracał z dworca kolei żelaznej, koła skrzypiały w piasku w sposób niezwyczajny.
— Dziwna rzecz — odezwał się Pondevez — powóz nie jest próżny.
Rzeczywiście omnibus podjechał z pewna duma tuż na taras; wysiadł z niego jakiś człowiek i szybko wbiegł na schody. Była to sztafeta Jenkinsa; przywiozła ona bardzo ważną wiadomość. Doktor doniósł, że za dwie godziny przyjeżdża wraz z Nabobem i jeszcze jednym panem z Tuileriów. Ma się odbyć generalna wizyta. Nakazywał więc, aby wszystko było gotowe na ich przyjęcie.
Wizyta wypadła tak niespodzianie, że nie miał dość czasu do wydania pisemnych rozporządzeń, ale jednak był pewnym, że Pondevez załatwi wszystko, jak potrzeba.
— Wyborny sobie — szepnął Pondevez — z temi sztafetami, nadspodziewanemi rozkazami i wizytami.
Sytuacja była krytyczna.