Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/163

Ta strona została przepisana.

Efekt wyśmienity, ale przeciągi powietrza były tu nieznośne, co w połączeniu z chłodem marmurowej posadzki sali, niezbyt hygienicznie mogło oddziaływać na zdrowie elewów instytutu.
Ale cóż chcecie?
Musiało tak być ze względu na konieczne pomieszczenie nowo wynalezionych mamek, jakimi były kozy, lubiące bujać po polach i wcale niedyskretne w swych zabawach i zachceniach. Przekonywały o tem wonie niezbyt przyjemne płynące z owego przybytku żywienia i chwasty i kałuże mleka i inne nieczystości, nieodłączne akcessorja tak zwanych chlewików czyli pomieszkań dla zwierząt czworonożnych.
Sala była tak obszerną, że w pierwszej chwili odwiedzający nie mogli zgoła dojrzeć owych żywicielek; dopiero po niejakim czasie, gdy się oko oswoiło z olbrzymią przestrzenią, zauważono grupę jakichś kosmatych stworzeń, beczących przeraźliwie.
Dwie wiejskie kobiety, o twarzy surowej, ponurej, z cerą barwy ziemnej, dwie wyschłe zapewne z głodu mamki wyglądające na szkielety, siedziały na matach, z niemowlętami na ręku. Każda z nich miała przed sobą wielką kozę, którą trzymała za wymiona Dyrektor doznał bardzo przyjemnego zdziwienia.
— Na honor, panowie — rzekł — oto co panom miałem zamiar przedstawić. Dwoje z naszych dzieci właśnie jest w chwili spożycia swego śniadania. Raczcie panowie zauważyć, stosunek jaki zachodzi między żywionym a żywiącą!
— Co to jest? szepnął zgnębiony Jenkins Ten człowiek zwarjował!
Ale dyrektor zakładu przeciwnie był człowiekiem rzadkich zdolności i sprytu. Wybrał on z całej gromady kóz, dwie najbardziej dostępne i łagodne oraz dwóch malców, nie przebierających w pokarmie ani w sposo-