Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/166

Ta strona została przepisana.

Zamiast mleka, woda ocukrzona, podawana im w tak zwanych sysalcach, czyli sztucznych mamkach z gutaperki, wcale nie obraniała ich od głodu.
Należało przedewszystkiem podawać im coś wzmacniającego; wzmocnienie to dostarczyłyby im kozy, ale kiedy było przeznaczonem, aby nie dotknęły nigdy ich piersi.
To właśnie wszystko nadawało sali widok smutny, ponury. Nie słyszałeś tu donośnego krzyku dziecka, wybuchów złości malca, który już potrafi ściskać pięści, ukazując rząd ząbków lub dziąseł różowych, świeżych; nie widziałeś tych rozkosznych mocowań się malców, próbujących swych sił; przeciwnie, jeżeli gdzieniegdzie odezwała się skarga, był to jęk cichy, bolesny, jakby duszy szamocącej się w organizmie zniszczonym, wycieńczonym, bliskim agonii.
Jenkins i dyrektor, dostrzegłszy jak niekorzystne wrażenie wywołała sala spoczynku dzieci, usiłowali nadrabiać miną. Mówili głośno, rzucali tu i owdzie pytania wesołe.
Jenkins uderzając po przyjacielsku w rękę p. Polge, zawołał:
— Cóż tam? Jakże nasi elewi?
— Jak pan widzisz, panie doktorze — odpowiedziała, wskazując łóżeczko.
W sukni zielonej, wyglądała bardzo niekorzystnie ta duża pani Polge, ideał karmicielek; postać jej zbiedzona dopełniała doskonale obrazu.
— Ale gdzież się oddalił pan sekretarz?
— Aha! Zatrzymał się przy kolebce, którą bada z twarzą zasmuconą porusza jakoś niechętnie.
— Prawdziwe nieszczęście — szepnęła inna dozorczyni do pani Polge. — To kolebka małego Wołocha.
Mała kwadratowa karteczka założona na kiju nad kolebką, jak to ma miejsce zwykle w szpitalach,