Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/170

Ta strona została przepisana.

szego dozoru, gdyż niańki pobiegły na dziedziniec, celem przypatrzenia się powozowi stojącemu przed zakładem.
Malcy pomięszani ze sobą — byli tu bowiem i zdrowi i chorzy na ospę — krzyczeli w niebogłosy, nie mogąc sobie poradzić, aby wstać na nogi. Chwytając się tu i owdzie za krzesła i za stoły, wylali na siebie gorące wino, przygotowane do śniadania dla nianiek. Płyn wrzący poparzył małych psotników i spowodował krzyk nieludzki, który w pierwszej chwili można było wziąść za miauczenie kotów.
Zastęp ten dzieci należał do partji, która nie powinna była być okazaną na wizycie. Żadne z nich nie ssało kozy, ale każde pragnęło piersi mamki, w reszcie byli tu i chorzy, pozostawieni bez najmniejszej ekarskiej opieki, jak najczęściej bywa w szpitalach dziecinnych.
Sekretarz na widok ten patrzył osłupiałym wzrokiem, nie mogąc na razie objawić ani swego zadowolenia ani zniechęcenia, tem bardziej, że pan dyrektor usiłował go wyprowadzić ztąd, dodając, że to oddział dzieci chorych na zarazę.
Sekretarz wyszeptał więc tylko:
— Pysznie!.. Doskonale!...
Nikt nie wiedział, jakie znaczenie miały te wyrazy. Czy była to ironia, czy rzeczywiście widok dziwny podobał się przedstawicielowi władzy.
Koniec końcem, wizyta odbyła się i sekretarz został zaproszony na dół, gdzie już wzór gospodyń, pani Polge, przygotowała małą przekąskę dla urzędowych gości.
Piwnica Bethleemu była doskonale zaopatrzona.
Widok półmisków, a głównie widok przyzwoitego szeregu butelek, sprawił prawdziwe drażnieni e podnie-