Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/18

Ta strona została skorygowana.

szczytowi Madelaine, przepuszczając już tedy i owędy błysk pieniącego się promienia fontanny, lub łuk bramy wystającego pałacu, a nawet z dala ziębnące po za kratami grupy drzew tuileryjskich. Zasłona niezupełnie wprawdzie usunięta miejscami przecież była rozdartą i pozwalała przedrzeć się oku do pojedynczych smug horyzontu, jak na przykład do szerokiéj aleji, do łuku tryumfalnego wiodącéj, na któréj obecnie w szybkim pędzie uganiały się powózki handlarzy i na pysznych parskających rumakach wśród tententu kopyt i dźwięku ostróg kłusowali w długich szeregach, dwójkami dragoni cesarzowéj — cały ten obraz, oświecony promieniami niewidzialnego jeszcze słońca, jak przelotne fatamorgana to nikł to znowu ukazywał się na zamgloném tle.
Jenkins wysiadł na rogu Rue royal. Służba zatrudniona czyszczeniem biegała po schodach tam i napowrót; tu trzepano dywany, tam odświeżano salony z dymu cygar tu i owdzie się jeszcze wałęsającego, a na stolikach gry, na których namiętności upłynionéj nocy prawie jeszcze nie przebrzmiały, walczyły płomienie świec w srebrnych kandelabrach z białą jasnością dnia. To pełne stuku krzątanie się służby, nie rozciągało się jednakże po za drugie piętro — na trzeciém bowiém mieszkali niektórzy członkowie „Cerklu,“ między innymi także markiz de Monpavon, do którego Jenkins właśnie wchodził.
— To pan jesteś — doktorze?... Tam, do djabła! któraż więc godzina?... W téj chwili na prawdę nikogo przyjąć nie mogę.
— Nawet lekarza?
— Nie, nikogo — z zasady nie... Lecz wstąp pan na chwilę bliżéj, aby sobie nogi rozgrzać. Ja jestem w mojéj gotowalni i właśnie mnie golą. Przecież i tak z oddalenia mówić ze sobą możemy, aż Francis ukończy.
Jenkins znał zanadto dobrze zacnego swego przyja-