Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/191

Ta strona została przepisana.

Wrażenia, jakich doznawał w jej obecności, były tak słodkie, tak dobroczynnie oddziaływały na jego myśl i serce, że postanowił coraz częściej napawać się rozmową Aliny, nie tylko w dniach lekcji ale często i po za ich obrębem, tak że w końcu zapomniał prawie o odwiedzaniu Felicji, z tej jedynie przyczyny, aby mógł słuchać o niej opowiadania Aliny.
Jednego wieczora, wychodząc od państwa Joyeuse Paweł, spotkał w kurytarzu sąsiada p. André, który na niego czekał a pochwyciwszy za ramię, z jakimś febrycznym drżeniem, rzekł:
— Panie Géry, a oczy jego pałały jakimś ukrytym ogniem pod szkłami okularów, żądam od pana objaśnienia. Czynie chciałbyś na chwilę wstąpić do mnie?
Pomiędzy młodzieńcem a tym panem zachodziły jedynie stosunki bardzo powierzchowne, skutkiem spotykania się w domu pana Joyeuse, a nawet można powiedzieć, że była pomiędzy nimi pewna antypatja, wynikająca z natury ich charakterów, nad zwyczajnie różniących się od siebie. Myśląc o jakie to mianowicie objaśnienie chodzić może, Paweł towarzyszył p. André mocno zaciekawiony.
Widok pracowni samotnej, ubogiej, widok tego kącika, w którym przez szklanne ściany i próżny otwarty komin wpadał wiatr świszcząc, widok tej świecy o wahającym się płomieniu, tych porozrzucanych szpargałów papieru, zapisanych przez właściciela mieszkania i wszystkiego, co świadczyło o cierpieniach i niedostatku, a nadto jego osoba nieco ekscentryczna, z długimi kędziorami włosów, sprawiały takie wrażenie na p. Gréy, że uczuł dla tego samotnika i dziwaka pewien rodzaj współczucia i życzliwości.
Pan André jednak nie zauważył wrażenia malującego się na twarzy młodzieńca, i zamknąwszy drzwi za sobą, tonem bohatera sceny teatralnej, zawołał: