Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/199

Ta strona została przepisana.

Kiedym w czasie jego przejścia powstał z krzesła, i ukłonił się wzruszony ale z zachowaniem należytej godności, bo Passajon umie cenić siebie i innych, spojrzał na mnie z uśmiechem i rzekł półgłosem do młodego mężczyzny, który mu towarzyszył:
— Jakaż to głowa....“
Nie dosłyszałem dalszego wyrazu, zdaje mi się jednak, że kończył się dziwnie, jakby nie pochodził z naszego języka. Długo nad tem myślałem, boć co prawda oprócz rodzinnej mowy nie posiadam żadnej innej, ale zdaje mi się, że Nabob wyraził się jakby moja głowa była dobrą do pozłoty. Hm! do pozłoty? W ustach takiego jak on człowieka, wyrażenie to przynosi mi zaszczyt. Inny, gdyby mi to powiedział, wziąłbym za obrazę. Tyle przecież rozumiem, że głowy do pozłoty, to niby głowy pełne sieczki, zamiast rozumu. Nabob zapewne myślał o złocie, nie przebierał więc w porównaniach. Wreszcie miał on tu na myśli pewnie moją wartość rzeczywistą. Jest tak dobra, że możnaby ją pozłocić, jako osobliwość!
Tak, to niezawodnie miał na myśli, a przy tem wszyscy panowie w czasie jego obecności obchodzili się ze mną ze szczególną dobrocią i grzecznością. Nie ulega wątpliwości, że pochlebne zdanie Naboba, jakie wyraził o mnie, było tego głównym powodem.
Wiem aż nadto dobrze, że nad moją osobą radzono też na sesji.
Chodziło o to, czy mię zatrzymać nadal, czy też usunąć, jak naszego dawniejszego kasjera, niegodziwego zrzędę, który zawsze mawiał do interesantów: „Bardzo dobrze, jak się da, to się zrobi !“ To też posłano go na grzyby; niech się tam nauczy obchodzenia z ludźmi.
Co do mnie, pan prezes zapomniał zupełnie o nieporozumieniach, o kilku słówkach, jakie misię nieba-