Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/20

Ta strona została przepisana.

— Adieu, ja już muszę odejść — przecież zobaczę pana u Naboba?
— Tak, przy śniadaniu — przyrzekłem przyprowadzić tego... no tego... jakże on się tam nazywa? Pan już wiesz, dla téj sławnéj historji — bo inaczéj byłbym sobie oszczędził tego trudu. — Prawdziwa menażeria, ten dom na placu Vendôme!
Nawet filantropijny Irlandczyk musiał przyznać, że tam rzeczywiście trochę zanadto mieszane przebywało towarzystwo. Ale trzeba już patrzeć przez szpary — zresztą ten biedny Nabob opędzić się nie może.
— Nie, nie może, jak nie chce, dodał z gniewem Monpaon, zamiast ludzi doświadczonych o radę poprosić, trzyma się pierwszego lepszego darmozjada. Czy widziałeś pan te dwa konie powozowe, któremi go Bois-Landry niedawno obdarzył? — Prawdziwa nędzota! A zapłacił mu dwanaście tysięcy franków za nie. Założyłbym się, że Bois-Landry’ego i połowy nie kosztują.
— O, wstydź się pan, jak można takiego gentlemana podejrzywać! wyrzekł Jenkins z oburzeniem szlachetnéj duszy, niewierzącéj w istnienia nikczemności.
— A to jedynie dla tego; mówił dalej Monpavon, że to konie ze stajni księcia de Mora.
— Tak. tak, nasz kochany Nabob jest wielką życzliwością dla księcia przejęty. Dla tego uczynię go też nader szczęśliwym zakomunikowaniem mu...
Nagle wstrzymał się doktor z pewném zakłopotaniem w swoim wywodzie.
— Zakomunikowaniem czego?
Teraz musiał zmieszany Jenkins wyznać, że książę zezwolił na przedstawienie sobie Jansouleta. Nim zdołał dokończyć tych słów wysunęło się z gabinetu widmo o zwiędłym obliczu, pstro lśniącym włosie i brodzie. Zło-