Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/207

Ta strona została przepisana.

pan ten umiał mówić, nie dając poznać, że sobie żartuje z kogo lub szydzi. Przeważnie śmiał się szary koniec, który, jak zwykle, nie był dopuszczony do konfidencji.
Nie mam nic przeciwko temu zwyczajowi; owszem, zgadza się to zupełnie z mojem przekonaniem. Społeczeństwo bowiem, w którem nie ma stale oznaczonych przedziałów i granic, i wszystko mięsza się pospołu, jest domem bez schodów, jak się wyraził pewien dowcipny uczony, którego nazwiska nie pamiętam.
Zabawa wówczas dopiero przybrała szersze rozmiary, dopiero wówczas ożywiła się, gdy damy i panienki, stanowiące ozdobę konieczną wszystkich wogóle zgromadzeń towarzyskich, wróciły z pokoju, w którym udzielały pomocy pobitemu Tomowi. A jakaż to tam była mieszanina między niemi, szczególniej w strojach.
Znalazły się między niemi pokojówki z pomadowanymi błyszczącymi włosami, gospodynie w czepeczkach z gromadą wstążek różnobarwnych, murzynki, bony, służące zwykłe. Zgromadzenie było bardzo liczne i poważne, nazywano mnie powszechnie „wujaszkiem“, co mi niewypowiedzianie pochlebiało, szczególniej, gdy najmłodsze przedstawicielki płci żeńskiej nadawały mi ten tytuł.
Myślałem z początku, że będę miał przed swemi oczami gromadę pań ubranych w koronki, materje i atłasy; tymczasem zamiast jedwabiów i atłasów, było trochę aksamitu już dobrze wytartego, wstążek spłowiałych, choć niegdyś wysokiej ceny, rękawiczek zapinających się na ośm guzików ale już pranych po kilkanaście razy, jednem słowem, nasze damy stroiły się w to, co miały najlepszego, niezapominając i o perfumach wziętych z toalet swych pań. Mimo to wszystko panowała wesołość, każda twarz była uśmiechnięta. Nie omieszkałem utworzyć w około siebie małego