Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/21

Ta strona została przepisana.

żonemi na krzyż rękoma podtrzymywał sobie u wychudłéj sztywnéj szyji jasno-jedwabny płaszczyk z fioletowemu wyłogami, w których wyglądał jak karmelek w tutce papierowéj. Najwięcéj uderzającym u tego tragi-komicznego zjawiska był wielki, od kremu błyszczący zadarty nos i żywe, przenikliwe oko, które w porównaniu z ciężkiemi pofałdowanemi powiekami, niezwyczajnie ożywioném i młodzieńczém się wydawało, objaw zresztą wszystkim pacjentom Jenkinsa właściwy. W każdym razie musiał Monpavon niezwykle być wzruszonym, kiedy się pokazał w tak go demaskującym ubiorze. Sposób jego mówienia był także zupełnie innym — nie jąkał się już, nie cedził — gdy teraz blademi usty do doktora wykrzyknął:
— Wolno, kochany przyjacielu! Nie żartujmy więcéj. Rzeczywiście stoimy przed jednym i tym samym półmiskiem, ale ja panu pańskiéj porcji nie wydzieram i tegóż samego wymagam od pana. Zapisz pan to sobie raz na zawsze, dodał, nie troszcząc się wcale o zakłopotanie osłupiałego Jenkinsa, Nabobowi ja przyrzekłem przedstawić go księciu, tak jak mu pana przedstawiłem; nie mięszaj się pan więc w sprawy, które tylko mnie samego obchodzą.
Jenkins położył dłoń na sercu i zaręczył, że jest niewinnym, że nigdy nie miał złego zamiaru... że przecież Monpavon na zanadto przyjacielskiéj stopie z księciem, ażeby miał ktoś trzeci... I w ogóle jak można pomyśleć...
— Ja niczego nie pomyślałem — rzekł nieco uspokojony markiz zimno — chciałem się tylko co do tego punktu bez ogródki z panem rozmówić.
— Kochany markizie, uniewinniał się Irlandczyk podając rękę — przecież z ludźmi honoru zawsze się mówi bez ogródek.
— Mówisz z ludźmi honoru, dobry Jenkinsie, to wielkie...