Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/222

Ta strona została przepisana.

ten pałac z jego otoczeniem miała zwrócić w dobrym stanie, w takim, w jakim go zastała. Czekała ona tylko chwili, kiedy znużony życiem, przesycony przyjemnościami światowemi powróci tutaj aby wypocząć na łonie wiecznie uśmiechniętej, wiecznie młodej natury.
Staranie się o spełnienie wytkniętego sobie zadania trudziło nawet mocno staruszkę, albowiem była czynną nad miarę.
Zaledwie pokazał się pierwszy brzask dnia na niebie, gdy już rozlegał się jej głos nawołujący służbę do wystania. Olivier! wołała — Peyrol! Audibert! Dalej, wstawajcie! Już czwarta godzina!
Potem pojawiała się w kuchni olbrzymiej, aby podpalono ogień pod kotłem, w którym gotowało się śniadanie dla czeladzi. Jej zaś podawano talerz zacierek z żytniej mąki, potrawę bardzo prostą, śniadanie bardzo nędzne, ale się przekonać nie pozwoliła aby mogło być inaczej. Potem szła zaraz do gospodarstwa z pękiem kluczy brzęczących jej u pasa, z talerzem w jednej ręce, a z kądzielą w drugiej, bo nieustannie przędła, nawet w czasie obiadu lub kolacji nie przerywała tej prostej, wiejskiej roboty.
Chodząc, bacznem wciąż spoglądała okiem to na stajnie, to na obory i na inne zabudowania gospodarskie tak, że wschodzące słońce widziało ją, tę wiekową kobietę, posuwającą się lekkim krokiem, jakby była młodą dziewczyną, pomimo swych 60 lat przeszło.
Kontrolowała ona każdego dnia bogactwa pałacu, w obawie, czy w ciągu nocy nie znikła jaka kosztowna bagatela, jaki obraz, biust lub cokolwiek z drogocennych przedmiotów.
Skoro nareszcie słońce zajaśniało w całym blasku podczas znacznie już posuniętego dnia, można