Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/223

Ta strona została przepisana.

było widzieć skrzętną, zapobiegliwą gospodynię, jak schylona zbierała połamane, oschłe gałęzie, opadłe na ścieżki ogrodu, lub też ułamywała zbytnio na drogę wystające prądki drzew i krzewów, nie bacząc na spiekotę, na promienie słońca, które to ześlizgiwały się po jej skórze, twardej jak kamienna ławka.
W tej samej porze zjawiał się też i inny spacerujący, mniej daleko czynny, mniej głośny i hałaśliwy, wlokący się raczej powoli niż idący, widocznie osłabiony czy też wycieńczony; co chwila opierał się to o balustradę, to czepiał murów. Nieszczęśliwa istota przygarbiona, trzęsąca się, bezwładna prawie; postać zamierająca, trudna do określenia co do właściwego jej wieku, zawsze milcząca, a kiedy nareszcie opuszczały ją zupełnie siły, wydająca jakieś bolesne ale głuche jęki i zwracająca się do lokaja, który zawsze jej o kilka kroków towarzyszył i dopomagał do umieszczenia się na ławce, lub do kucznięcia na stopniu schodów, gdzie pozostawała nieporuszona przez całe godziny, z ustami otwartemi, z okiem przymróżonem, usypiająca przy skrzeczeniu polnych koników, prawdziwa brzydota ludzka w obec przepychu i majestatu natury.
Postacią tą był pierworodny syn rodziców pana Bernarda Jansoulet, dziecię niegdyś ukochane przez ojca i matkę, piękność, inteligencja, nadzieja sławy i chwały rodziny, która idąc za odwiecznymi przesądami, a raczej urządzeniami społecznemi na południu Francji, uczyniła z niego ofiarę. Był to chłopiec ambitny, obiecujący wiele. Wysłano go do Paryża z nabitym dobrze trzosem. Był on pięknością admirowaną ogólnie przez wszystkich, a bożyszczem kobiet.