Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/225

Ta strona została przepisana.

sób tkliwością i miłością macierzyńską za poprzednią obojętność.
Któżby przypuścił, że ta fortuna prawdziwie królewska, że te bogactwa, jakie ją otaczały, nie dadzą jej spokoju i szczęścia.
Biedna matka Jansoulet’a! Pośród blasku salonów, pośród bogactw, wydająca się być istotną królową, czuła dotykalnie, boleśnie to długoletnie wygnanie syna, ten rozdział jej z dzieckiem tak nielitościwy, okrutny. Smutny to był stan, którego nie mógł uleczyć nawet milionowy majątek.
Jeden syn wiecznie milczący, konający z każdą godziną, drugi gdzieś na krańcu świata, daleko, zajęty robieniem majątku, rzadko pisujący, a obiecujący zawsze, że wkrótce przybędzie. Jednak nie spełnił jeszcze dotąd przyrzeczenia. O, to okropne!
Czekała nadaremnie.
Przez lat dwadzieścia nie widziała go wcale, wprawdzie pojawił się tu raz, ale zbyt przelotnie, towarzysząc w podróży Ahmedowi, beyowi Tunisu, otoczonemu gronem dygnitarzy, panów i służby. Pobyt jego trwał zaledwie kilka chwil. Saint-Romans zawrzało życiem; na przyjęcie wielkiego pana wystąpiono z pochodniami, fajerwerkami. Cóż z tego? Ona nie zwracała uwagi na te uroczystości, o których mówiono w całej okolicy, ona pragnęła syna tylko widzieć. Niestety, spieszył się tak bardzo za odjeżdżającym beyem, że miał zaledwie chwilkę na uściśnięcie stęsknionej matki.
Po tym przelocie prawie fajerwerkowym, błyskawicznym, nie pozostało jej nic, prócz kilku świstków, kilku szpargałów gazet, opisujących o podejmowaniu beya Ahmeda w Saint-Romans. Na pamiątkę tego pobytu zasadzono wielki cedr, sprowadzony zdaleka; nie