Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/226

Ta strona została przepisana.

szczędzono ani kosztów, ani pracy; cedr stanął wkopany w ziemię, zacieniając swymi konarami połowę dziedzińca; stanął silny i potężny, bez względu, że go pozbawiono rodzinnego gruntu i przeniesiono do obcej ziemi.
Kto wie, czy go jeszcze ujrzy?
Nagle rozeszły się głuche wieś ci; nadszedł list, w którym Bernard zapowiada przyjazd natychmiastowy.
Więc przybędzie? Więc go ujrzy nareszcie, przy ciśnie do silnie bijącego serca?
Rzeczywiście jednego dnia na drodze wyniosły się tumany kurzu, jakaś olbrzymia kalwakada, złożona z powozów i karoc ukazała się na bitym gościńcu. W powozie siedział Bernard, a za nim ciągnęły się inne ekwipaże przepełnione urzędnikami, dworakami, hrabiami, margrabiami, przybywającymi z Paryża. Przywiozły ich dwie wielkie barki, jakie wysłano do stacji Giffas, z tamtej strony rzeki Rodanu.
Ależ uściskaj mię nareszcie droga matko mówił Bernard. — Nie ma w tem wstydu ucałować po macierzyńsku dziecko, którego się nie widziało od lat tylu... Zresztą wszyscy ci panowie są moimi prawdziwymi przyjaciółmi. Oto pan margrabia Monpavon, margrabia de Bois-l’Héry. O! już dawno minęły te czasy, kiedy sprowadziłem ci na śniadanie zupę z rozprażonego bobu małego Cabassu i Bompain Jana Baptysty. Czy znasz pana Géry? Wraz z moim starym Cardailhac, którego ci przedstawiam, to dopiero pierwsza część gości... Wkrótce nadciągną i inni. Przygotuj się droga matko do nieustannych przenosin... Za cztery dni będziemy przyjmować u ciebie beya.