Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/229

Ta strona została przepisana.

sując się do sposobu przyjęcia urządzonego niegdyś przez Fonquet dla Ludwika XIV.
Proponuje więc, że jednego dnia będzie odegrany teatr, drugiego dnia uroczystości prowensalskie, to jest walka byków przy miejscowej muzyce i t. d. Już w zapale przygotowuje programy, afisze, gdy tymczasem Bois-l’Héry, z rękami w kieszeniach, rozciągnięty we wielkim fotelu, drzemie z cygarem w ustach, na których błąka się uśmiech szyderczy, a zaś margrabia Monpavon nieustannie wstaje, prostuje się dla okazania świetnego gorsu od koszuli i wyciąga ręce dla wydobycia mankietów.
Gery oddalił się, korzystając ze sposobności, gdy na niego nie zwrócono zgoła uwagi; uczynił to z zamiarem schronienia się przy matce Bernarda, którą znał jeszcze w dzieciństwie, jak równie i jej obydwu synów. Biedna kobieta jak za dawniejszych czasów obrała sobie za mieszkanie, skromny, prosty pawilon, bardzo prosty salon z białemi firankami u okien, z obiciem jasnem, ze ścianami ubranemi w obrazy, dokąd schroniła się z resztką pamiątek ze swego dawnego domu.
Paweł rozmawia słodkim głosem ze staruszką o zwykłych, pospolitych rysach twarzy, o włosach siwych, a raczej białych jak mleko, siedzącej prosto na krześle. Ubrana w zwykły, codzienny strój. Nigdy ona jeszcze nie oparła się o grzbiet krzesła, nigdy nie siadała na fotelu, zdawało się, że to ciało, że ten organizm zacnej staruszki był obdarzony żelazną wytrwałością.
On jej mówi Franciszko, ona woła na niego panie Pawle.
Byli to dawni przyjaciele.