Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/232

Ta strona została przepisana.

pominając sobie tym sposobem czasy dzieciństwa, kiedy usypiał na jej łonie, jeżeli ma się rozumieć było mu dozwolonem, jeżeli na tych samych kolanach nie spoczywała już głowa jego starszego brata. Obecnie kosztował on, pierwszy dopiero raz, od czasu przybycia swego do Paryża, słodyczy prawdziwie nie wypowiedzianej mową, ani określonej piórem; tego spokoju błogosławionego, jakiego nie dawało mu życie pełne burz, przejść, wypadków i smutnych, bolesnych doświadczeń; — przyciśnięty do starego serca swej matki, czuł jego regularne, ciche uderzenia jak miarowy ruch zegara zawieszonego w izbie jego rodziców, niegdyś, przed wielu laty... było to na wsi, a raczej w cichym zakątku pośród wsi cichej, spokojnej.
Nagle z poza portjery zasłaniającej wejście do alkowy dał się słyszeć ów jęk, jakby łkanie dziecka usypiającego po długim płaczu.
Jansoulet uniósł głowę, spojrzał na matkę i rzekł zniżonym głosem:
— Czy to on?
— Tak, odpowiedziała, kazałam go tam przenieść, chciałam aby był blisko mnie, bo może będzie co potrzebował w nocy.
— Muszę go zobaczyć, odrzekł Nabob.
— A więc chodź tam! odparła matka ukazując mu alkowę.
Staruszka powstała z trudnością, poważna, uroczysta, wzięła z kominka lampę, zboczyła aż do alkowy a potem uchylając portjerę dała znak synowi, aby tam wszedł, nie robiąc hałasu.
Spał....
Nie ulega wątpliwości, że miał jakiś sen nieprzyjemny; — spoczywał bez ruchu. Dnia poprzedniego znużył się nieco spacerem po ogrodzie, bo się skarżył