Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/241

Ta strona została przepisana.

można było widzieć doskonale wysokich dygnitarzy z twarzami okrągłemi, pełnemi powagi i dumy, bliskich kongestji, zagrożonych atakiem apoplektycznym, wyczekujących beja, burzy lub czegoś innego.
Otóż i luk tryumfalny.
Było to już Giffas, z długą ulicą wysypaną rżwirem, zacienioną rosnącemi palmami, z brudnymi domami, przystrojonymi w kwiaty i malowidła.
Po za miasteczkiem stacja kolei, czysto wybielona i uporządkowana, zbudowana na brzegu drogi, prawdziwy wzór stacji wiejskiej, ukrytej w pełni zieleni; w jej obszernej sali nie widać nikogo oprócz jakiejś starej kobiety, wyczekującej wraz z rzeczami i bagażami na nadchodzący pociąg; przybyła bowiem parę godzin wcześniej.
Dla honoru beja przystrojono ten mały domek chorągwiami, sztandarami i banderami, trofeami, ozdobiono kobiercami, dywanami i urządzono wspaniały bufet, zaopatrzony w potrzebne napoje i różne przy smaki.
Przybywszy do miejsca, Nabob wysiadł natychmiast, czując, że umysł jego rozjaśnia się, że spada mu z piersi wielki ciężar, który go dotąd przygniatał miał bowiem jakieś smutne przeczucia, którym o pędzić się nie mógł.
Prefekci, jenerałowie, deputowani ubrani w czarne fraki wyszyte złotem, stają na szerokim trotoarze zewnętrznym, tworząc poważne grono, milczące i nieporuszone zwolna i niedbale kołyszące się, jak przystało na ludzi ich stanu, ich godności.
Daje się słyszeć uderzenie dzwonków elektrycznych.
Nadbiega zawiadowca stacji.
— Panowie, przyjście pociągu już sygnalizowane. Za ośm minut będzie tutaj na miejscu...