Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/243

Ta strona została przepisana.

Pociąg puszczony całym pędem, coraz bardziej ze zbliżaniem się zwalniał swój bieg.
Powstają i grupują się urzędnicy, prostują, oglądają mundury, przypasują szpady, gdy tymczasem Nabob wysuwa się naprzód, z lekko przygiętym karkiem, aby tu powitać monarchę właściwymi słowy:
Salem alek“.
Pociąg toczy się coraz wolniej.
Jansoulet pewny, że się już zatrzyma, chwyta za klamkę drzwi wagonu beja, wyzłoconego i jaśniejącego ozdobami. Ale gorliwość zbyteczna, pociąg toczy się dalej Nabob usiłuje widocznie otworzyć tę piekielną klamkę, daje znaki konduktorowi, ale maszyny zatrzymać niepodobna na pierwsze lepsze wezwanie.
— Zatrzymaj ją! — woła.
Nie zatrzymuje się.
Niezmiernie zniecierpliwiony wskakuje na stopień, obciągnięty jedwabną materją i z zapałem, jaki nadzwyczaj podobał się poprzedniemu bejowi, woła:
— Stacja Saint-Romans, Najjaśniejszy Panie!
Znacie zapewne tę chwilę, w której pośród zachmurzonego nieba, pośród czarnych obłoków7 i chmur, nagle strzela jasne światełko, niby strop iskier elektrycznych, gdzie wszystko ma pozór jakiegoś szczególnego zjawiska. Całkiem to samo działo się z Nabobem, który naraz umilkł, sparaliżowany, zdrętwiały, nie mogąc wydać nawet głosu.
Chciał mówić, lecz głos ginął mu w piersiach; a miękkiemi, delikatnemi rękami trzymał klamkę tak słabo, że wreszcie nie mogąc ustać na nogach, padł.
Cóż to on takiego zobaczył?
W postawie na pół leżącej, na kanapie w głębi salonu wagonowego, z wspartą piękną twarzą matowej cery na łokciach, z brodą czarną, starannie ucze-