Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/244

Ta strona została przepisana.

saną i ułożoną, bej, zapięty pod górę w swym żakiecie, przykrojonym na sposób orjentalny, za całą ozdobę mając tylko na piersiach szeroką szarfę od orderu legii honorowej, z gwiazdą brylantową upiętą na wysokiej czapce, siedział milczący wpatrując się w Naboba.
Dwóch adjutantów stało naprzeciw niego jak równie i inżynier kolei.
Wprost znów beja, na drugiej kanapie, w postawie pełnej uszanowania, ale zawsze oznaczającej, że doznają łask monarchy, siedziało dwóch mężczyzn o żółtych prawie obliczach. Jeden z wielkimi faworytami, spadającymi mu na biały krawat, drugi z wielką twarzą, opasły. Byli to Hamerlingowde, ojciec i syn. którym powiodło się pozyskać jego bejowską wysokości towarzyszyli mu w podróży do Paryża...
Straszliwy sen! Wszyscy ci ludzie, znający Jansouaet’a, patrzyli na niego obojętnie, chłodno, jak gdyby nie przypominali sobie jego rysów...
— Najjaśniejszy Panie, czyli nie raczysz wysiąść?...
Wzrok chłodny, jak ostrze szpady padł z oczów beja i od razu zmroził wyrazy na ustach Naboba.
Lecz błyskawice wzroku beja zapowiadały coś gorszego jeszcze. Powstawszy też, z wyciągniętą ręką, głosem gwałtownym, jak to jest zwyczajem u Arabów, najczystszym francuskim językiem bej rzekł, przygniatając swymi wyrazami już i tak zgnębionego Naboba:
— Wróć do siebie, Mercanti. Noga ma kroczy tam, gdzie ją wiedzie serce; nigdy więc nie stąpi na próg domu człowieka, który okradł mój kraj.
Jansoulet chciał coś odpowiedzieć, ale bej dał znak:
— Odejdź!