Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/246

Ta strona została przepisana.

Wobec zapadającego już wieczoru, zebrani nie mogli dokładnie wszystkiego widzieć; spostrzegłszy więc odjeżdżające galopem powozy i karety, nabrali przekonania, że niezawodnie bej już przybył. W jednej chwili zatem rozległ się doniosły okrzyk: wydobyty z kilku tysięcy piersi ludzkich:
— „Niech żyje bej!“
Tym sposobem zachęcona okrzykiem muzyka, uderzyła w kotły i trąby, rozpoczął się koncert orfeonistów, i tak dalej coraz dalej płynęły głosy, wiwaty, huk bębnów, wrzaskliwy głos trąb i tłumów, wołających zawzięcie „niech żyje bej!“
Cardailhac, nawet Jansoulet i różni dygnitarze usiłowali powstrzymać huczące, wrzeszczące zapamiętale tłumy, ale nadaremnie.
Ich nawoływania i giesta nikły w ciemności wieczoru, a tymczasem okrzykom nie było ani końca ani miary. Jeden sadził się nad drugiego i z tym większą gorliwością dawał dowód swej bytności przez okrzyk wysilony.
Za takim przykładem rozpoczęto też hymn proansalski, tem więcej, że Prowasalczycy znużeni długiem staniem bez poruszenia, spragnieni odpoczynku, z całą gorącością swej krwi przyjęli udział w ogólnej a bezpożytecznej manifestacji.
Mężczyźni nadto podnosząc w górę czapki i kapelusze wstrząsali nimi, kobiety powiewały chustkami; znaleźli się nawet tacy, którzy jakby pod wpływem halucynacji widzieli osobę beja i usiłowali ukazać ją tłumom wołając:
— Oto tam! Patrz! Ta kareta zaprzężona w siwe rumaki.
— Mamo! Mamo! ja nic nie widzę — krzyczały dzieci, wspinając się na ramiona najbliżej stojących.