Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/249

Ta strona została przepisana.

leje jak przedtem, a w wielkim parku, gdzie dotychczas wznosi się jeszcze łuk tryumfalny i powiewają chorągwie, sztandary i bandery słychać odgłos toczącego się potoku, który przebiegając po kamieniach, zamienił się w istotną kaskadę.
Wszystko przemokło, wszystko ocieka strumieniami deszczu!
Woda huczy straszliwie.
Tylko w sali głównej, z łożem wspaniałem, prawdziwie królewskiem, oświeconej wielką lampą wiszącą u sufitu, czuwa jeszcze Nabob. Przechadza się on wielkimi krokami, zgnębiony, w smutnych myślach.
Nie zajmuje go wcale obraza, jakiej doznał niedawno, ale ta hańba, wymierzona publicznie, wobec trzydziestu tysięcy ludzi; ta krzywda, jaką mu wyrządził bej w przytomności dwóch śmiertelnych wrogów!
Południowcy nadzwyczaj popędliwi w wybuchach, jak gwałtowni jak strumień górski, skorzy do czynu, impetyczni jak błysk iskry elektrycznej, jeszcze szybciej zapominają o wyrzutach i obrazie.
Tem więcej zaś wszyscy zgoła dworacy są przyzwyczajeni do przygotowanej dla nich niespodziewanie niełaski i prawdę powiedziawszy, przyjmują ją z pokornie schylonem czołem.
Nabob równie odczuwał to samo, ale jednak przerażało go najbardziej to, że teraz pozostały na łasce i niełasce beja jego domy jego kantory, okręty, znajdujące się, w Tunisie, w kraju bez praw, bez jakichkolwiekbądż przywilejów, zależne poprostu od widzimisię beja, od jego grymasu, od jego kaprysu.
I przycisnąwszy rozpalone, potem zlane czoło do szyby patrzył w cienie nocy, w przestrzeń ograniczoną. tak jak i jego los obecny.
Nagle dały się słyszeć czyjeś kroki, pospiesznie zbliżające się do drzwi.