Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/250

Ta strona została przepisana.

— Kto tam? — zawołał.
— Panie — odparł Koel, wchodząc napół prawie ubrany, depeszę bardzo pilną, bardzo nagłą przysłano sztafetą z biura telegrafów.
— Depeszę! Cóź to nowego znowu?
Chwycił zwitek niebieskawego papieru i rozwinął go drżącemi rękami. Bożek, po dwakroć śmiertelnie ugodzony, przestał wierzyć w swoją nietykalność; znał już, jak każdy śmiertelnik, uczucie przestrachu i drżenie febryczne nerwów...
Spojrzał szybko na podpis: Mora.
Czy podobna?
Książe! książę do niego telegrafuje:
Popolasca nie żyje. Na wybory przyszłe w Korsyce jesteś kandydatem urzędowym.
Deputowany! To zbawienie! Przy takim stanie rzeczy nie ma się czego obawiać Reprezentanta wielkiego narodu nie traktują jak prostego pospolitego kupca. Hamerlingowie pokonani.
— O mój szlachetny książę!
Jest tak wzruszony, że nie może wymówić ani jednego słowa.
Nagle woła:
— Gdzie jest ten człowiek, który przyniósł depeszę?
— Tutaj, panie Jansoulet, odpowiada głos akcentem mieszkańców południowej Francji.
Posłaniec trafił na chwilę bardzo uroczystą.
— Chodź tutaj! — woła Nabob.
I oddając mu pokwitowanie z odbioru depeszy, sięga do kieszeni zawsze pełnej; tyle złota ile zdołał pomieścić w obu dłoniach rzuca w czapkę biedaka,