Mogę nareszcie przesłać ci nowiny, mój drogi Panie Joyeuse.
Od pięciu dni, jak przybyliśmy do Korsyki, nie miałem czasu skreślić tej korespondencji, gdyż tyle mieliśmy biegania, tyle musieliśmy mówić, tak często mienia liśmy powozy, konie, muły i osły, że nie podobna tego przedstawić. Często nawet dla przejścia rwących strumieni, zmuszeni byliśmy najmować ludzi, i na plecach ich takowe przebywać. Tyle potrzeba było pisać liistów, tyle załatwiać odpowiedzi, że zaledwie znajdywała się mała chwila na odpoczynek.
Zwiedzaliśmy szkoły, zakupywaliśmy i rozdawaliśmy kościelne aparaty; organizowali w rozmaitych punktach miejsca przytułku i zakładali sale ochronek. Towarzy-szyły temu wszystkiemu uroczystości, przyjęcia, toasty, publiczne mowy, wychylanie puharów toledańskiego wina i konsumowanie białego sera. Jednem słowem byliśmy zajęci nieustannie, jak we młynie.
Korsyka, to uroczy kraj.
Zdaje mi się jednak, że wkrótce będę pozbawiony jego widoku, albowiem podobno pojutrze opuścimy ten gościnny kraj i powrócimy do Paryża.