Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/259

Ta strona została przepisana.

netti’ego, dawniejszy strażnik przystani, dla którego samotność nie wydawała się wcale przykrą.
Gubernator zostawił go tutaj częścią z litości, częścią z tego powodu, że listy wysyłane przez niego co kilka dni, a datowane z łomu w Taverna, wywierały bardzo korzystne wrażenie na akcjonarjuszów.
Szczegóły te udało mi się wydobyć od miejscowej ludności złożonej w 3/4 z dzikich na pół mieszkańców, ukrywających się w zaroślach wyspy. Przyglądali się mi oni z pewnem niedowierzaniem i podejżliwością. Od nich to właśnie dowiedziałem się jak Korsykanie zapatrują się na projekt budowy kolei żelaznej i dla czego odzywają się o tem zawsze w dziwnie tajemniczy sposób.
Skoro zaś usiłowałem wybadać ich, co rozumieją pod wyrazem: „kolej żelazna“ jeden ze starszych, z uśmiechem złośliwym na ustach, ale bardzo naturalnym, chociaż nieco gardłowym i bełkotliwym głosem, podobnym do szelestu jaki sprawia zasuwany a już dobrze zardzewiały rygel, tak się do mnie odezwał;
— O panie, tu wcale nie jest potrzebna kolej żelazna.
— Wszak to droga nadzwyczaj potrzebna a korzystna i wygodna kommunikacja.
— Nie zaprzeczam temu, odparł starzec ale przy tylu żandarmach, jest ona zbyteczną...
— Przy żandarmach?
— Bez wątpienia.
— To qui pro quo trwało blisko pięć minut, dopiero po upływie tego czasu zrozumiałem, że służba policyjna sekretnie, nazywa się tu „koleją żelazną“.
Ponieważ w Korsyce jest wielka ilość policjantów, przeto dla złagodzenia nazwy, która drażniłaby uszy szlachetnych poniekąd potomków tutejszych