Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/261

Ta strona została przepisana.

Starv Piedigriggid, przechodząc przez miasto pozwolił wypadać sztukom złota ze swej kieski, która była napełniona niemi wcale dostatnio.
Są to resztki operacji wyborczej.
Targ, zdaje się, załatwiony.
Zegnam cię panie Joyeuse i do przędkiego zobaczenia się; przypomnij pan tam swoim panienkom o ich znajomym i raczcie zachować dla mnie mały kącik, przy waszym stoliku.
Ruch wyborczy nie tylko objął Korsykę, ale jeszcze, przebywszy morze, jakby wiatr sirocco dostał się aż do Paryża, wcisnął się do apartamentów na placu Yendôme i co rano i wieczór sprowadzał coraz nowe tłumy, przybywających wyborców.
Byli to ludzie niskiego wzrostu, z cerą twarzy brunatną, włosów kręcących się; ludzie dość nieprzyzwoici, rozmawiający bardzo głośno, coś w rodzaju Paganetti’ego; inni znowu byli milczący, zamknięci w sobie i wypowiadający tylko dogmata; prawdziwie typy południowego klimatu, którego wpływy dziwnie działają na rozwinięcie się umysłów.
Wszyscy ci wyspiarze, wycieńczeni głodem, dali sobie słowo spotkania się przy stole Naboba, którego dom tym sposobem zamienił się na rodzaj oberży, restauracji, rynku.
W sali jadalnej, gdzie znajdowały się stoły zawsze nakryte, można było codzień spotkać jakiego nowego przybysza z Korsyki, który przyjechał po to jedynie, ażeby się darmo dobrze najadł i napił.
Masa pochlebna, krzykliwa i perorująca wyborców, wszędzie jest prawie jednaka. Jeżeli zwłaszcza spodziewają się sowitego wynagrodzenia, usiłują użyć wszelkich sposobów okazania swej gorliwości nadzwyczajnej, w podchlebianiu dumie lub zarozumiałości swoich wybrańców.