Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/27

Ta strona została przepisana.

tworzeniu ulubionego dzieła, do którego się zwykle sobą i światem zmęczony, prawdziwy artysta ucieka.
Jenkins przechadzał się po pracowni, cały wzburzony, z gorącą chęcią wynurzenia zwierzeń, które atoli po za usta wysunąć się nie odważały. W końcu, nie otrzymawszy na kilkakrotne pytanie odpowiedzi i widząc stąd, że życzą sobie, aby się oddalił, wziął kapelusz i zbliżył się do drzwi.
— A więc zostaje przy tém, mam go przyprowadzić?
— Kogoż znowu?
— Toż Naboba. Wszakże pani przed chwilą sobie tego życzyła.
— Ach, prawda! zawołało dziewczę, Którego zachcianki nigdy trwałemi nie były; jeżeli go pan chcesz przyprowadzić to dobrze — mnie to obojętne.
I w istocie, ów smutek, to coś nieokreślonego a dziwnego w jéj głowie, owo zapomnienie saméj siebie nawet, okazywały, że prawdę mówiła, że jej wszystko, było obojętne — świat cały.
W wielkim niepokoju z troską na czole opuścił Jenkins pracownię. Lecz już w bramie domu przybrał napowrót prostoduszną, uśmiechniętą twarz, należał bowiem do tych, którzy na ulicy zawsze noszą maskę. Było już dość późno. Tylko jeszcze wzdłuż rzeki unosiły się porozrywane resztki mgły, okalając sterczące ponad wodą domy, wyłaniające się pokłady statków parowych, a w dali kopułę gmachu inwalidów, która jak pozłacany balon, złocistemi sypiący promieniami, na horyzoncie się wznosiła. Znaczne ocieplenie się atmosfery i żywy ruch na ulicach wskazywały, że już się kończył poranek, że już wkrótce ze wszystkich wież dwunasta uderzy.
Jenkins chciał udać się do Naboba. przypomniał sobie jednakże, że ma jeszcze poprzednio do zrobienia wizytę, i to o ile się zdawało, nie bardzo przyjemną. Ponieważ jednakże przyrzekł...