Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/276

Ta strona została przepisana.

— Chciałbym jednak pomówić z panią, odzywa się jakiś głos przyjacielski.
Zadrżała, powstaje i widocznie rozpromieniona z radości, prawie szczęśliwa z przybycia obcego, woła:
— A to pan! Minerwa! Jakim sposobem tu się dostałeś?
— Bardzo prosto. Wszak umyślnie drzwi są otwarte.
— Nic mię to nie dziwi. Konstancja jest jak warjatka, zajęta tym fatalnym obiadem, od samego rana.
— Tak jest! Widziałem. Przedpokój zapełniony jest kwiatami. Cóż to za obiad?
— Zwykła rzecz, obiad urzędowy. Doprawdy nie wiem jak to nawet się odbędzie... Siadaj pan, tu przy mnie. Jestem bardzo szczęśliwą, że pana widzę.
Paweł Géry usiadł nieco zmięszany. Nigdy nie przedstawiła mu się tak piękną. W półcieniu pracowni, pośród błyszczących przedmiotów sztuki, pomiędzy bronzami, tapetami, jej bladość ma szczególny jakiś wyraz, spojrzenie podobne do promieniejących drogocennych kamieni, a długa amazonka jeszcze bardziej podnosi urok jej czarowny. Przytem mówi takim tonem przepełnionym uczuciem, gdyż zdaje się być uszczęśliwiona temi odwiedzinami. Dla czego tak długo nie pokazywał się, dla czego dotąd nie odwiedził jej nigdy? Już prawie miesiąc minął, gdy widzieli się po raz ostatni. Przecież byli przyjaciółmi.
On usprawiedliwia się, tłumaczy, sprawami niecierpiącemi zwłoki, podróżą. Wreszcie jakkolwiek tutaj nie bywał, mówił o niej bardzo często.
— Doprawdy? A z kim?
— Z...
Chciał powiedzieć, że z Aliną Joyeuse, ale jednak powstrzymał go wstyd fałszywy, jakieś uczucie nieokreślone, niewytłumaczone, jakby nie życzył sobie, aby to