Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/277

Ta strona została przepisana.

imię było słyszane, w pracowni, w której już tyle wymieniono imion w sposób lekceważący, obojętny, obłudny. Bywają rzeczy takie, których niepodobna opowiadać w podobnych razach. Paweł woli posłużyć się kłamstwem, niż wypowiedzieć prawdę.
— Z przyzwoitym i bardzo uczciwym człowiekiem, któremu sprawiłaś pani nieraz przykrość niezasłużoną... Ale, ale, dla czego pani nie ukończyłaś biustu, tego biednego Naboba. Byłoby to dla niego wielkiem szczęściem, byłby nadzwyczaj dumnym, gdyby jego portret znalazł się na wystawie. Rachował nawet na to.
Na usłyszane nazwisko Naboba, uczuła się nieco zakłopotaną.
— To prawda, rzekła, nie dotrzymałam słowa. Co pan chcesz, mam swoje kaprysy... Postaram się jednak któregokolwiek dnia dokończyć tę statuę. Patrz pan tam jest oto glina, jeszcze zupełnie mokra...
— Cóż to za wypadek spowodował skruszenie tej pięknej roboty.
— Pan sądzisz, że kłamię przed panem. Broń Boże. Oto spadł z piedestału. Ale to nic nie szkodzi natychmiast go poprawię. Poczekaj pan tylko.
Podnosi z ziemi Jeżący biust. Nabob ożywia się jakby przeczuwał, że rysy jego twarzy doprowadzone będą do porządku. Praca jest tak piękna, tak naturalna, że Paweł nie może powstrzymać się od wykrzyku zdumienia.
— Nie prawdaż że to dobra robota, pyta Felicja naiwnie. Wzięła gąbkę i poczyna zmywać brud i pył, jakim okryty był biust. Zajmuje jej to zaledwie kilka minut czasu. Mimo to, rzecze nakoniec:
— Niepodobna będzie oddać go na wystawę mamy już dziś 22.
— A gdyby użyć protekcji...