Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/285

Ta strona została przepisana.

nie tylko blade światło księżyca, jakby na istotnej scenie w teatrze, zarysowywała się sylwetka sławnej niegdyś baletnicy, która w swej powiewnej, białej sukni, wydała się nadziemską istotą, płynęła ona raczej w powietrzu niż skakała. Przenosząc się z miejsca na miejsce, na końcach palcy, tańczyła najpiękniejsze ustępy z baletu Gizelli, które niegdyś tak zachwycały publiczność. Cremnitz wydawała się być inną istotą, oko jej pałało natchnieniem, całe ciało drżało pod wpływem roznamiętnienia, ręka tylko zwolna znaczyła takty, jakby słyszanej gdzieś w orkiestrze muzyki.
Szczególnie nieobecność muzyki czyniła ten niemy balet czemś poetycznem, nieziemskiem.
Trwało to kilka minut. W krotce jednak usłyszano krótki oddech baletnicy, która tem nadspodziewanem wystąpieniem niezmiernie się utrudziła.
— Dosyć! dosyć już tego, zawołała Felicja, usiądź! odpocznij!
Biały cień nagle zatrzymał się niedaleko fotelu i nareszcie padł nań, baletnica przybrała pozycję jakby życzyła sobie na nowo rozpocząć, oddychała ciężko, nareszcie kołysząc się rozkosznie usnęła, nie zmieniając jednak dawniejszej gracyi i ułożenia.
— Biedna moja czarodziejka, rzekła Felicja patrząc na zarumienione oblicze śpiącej Konstancji, mam w niej najwierniejszą, najszczerszą, najlepszą przyjaciółkę i opiekunkę w życiu. Ten motylek uroczy służy mi za matkę. Czyliż możesz się pan dziwić moim wybrykom...
Nagle z dziwnie rozpromienioną twarzą i głosem, w którym drżała radość dodała:
— Ach Minerwo! Minerwo! jestem niezmiernie szczęśliwą, że przyszedłeś pan dzisiaj do nas... Ale nie można mię tak długo pozostawiać samą, czy pojmujesz pan. Po