Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/286

Ta strona została przepisana.

trzebuję mieć przy sobie umysł silny, tak jak pański, widzieć pośród tylu masek jedną przynajmniej twarz człowieka... Potrzebuję koniecznie, abym miała przyjemność patrzenia na pana... Sądzę nawet, że moja sympatja nie może pana obrazić... zresztą sympatja ta płynie z pewnej okoliczności, o której pan zapewne nie wiesz... Oto przypominasz mi pan kogoś, do kogo odczuwałam wielkie przywiązanie w mojej młodości, istotę miłą, słodką, łagodną równie rozsądną i zacną jak pan... walczącą nadaremnie z losem niezbyt dla niej przychylnym, żywiącą w duszy ten sam ideał, jaki my artyści oddajemy w całości na sławę sztuce... Wiele frazesów jakie słyszałam od pana, zdawały mi się że pochodzą od niej, że płyną z jej ust. Pan masz równie jak ona te rysy klasyczne modelów starożytnych. Zapewne to jest powodem, że w wyrazach pańskich odnajduję pewne pokrewieństwo moralne między wami... Pan zaraz to sam sprawdzisz...
Pobiegła natychmiast do stolika, zarzuconego papierami, szkicami i narzędziami służącemi do modelowania. Usiadła z pochylonem czołem, po chwyciła papier i poczęła coś rysować szybko ołówkiem... Nie była to już artystka, ale kobieta prawdziwa, kobieta kochająca, pragnąca przywabić urokiem, czarem swej młodości, swych wdzięków, swą pięknością. Tym czasem Paweł zapomniał o podejrzeniach w obec tylu wdzięków, takiej szczerości i serdeczności...
Chciał mówić, chciał wynurzyć jej serce. Chwila ta była decydującą, stanowczą... Nagle otworzyły się drzwi... wszedł lokaj.
— Książę pan kazał panią zapytać, czy migrena już przeszła...
— Bynajmniej, odpowiedziała artystka, z wyraźnem zniechęceniem.