Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/287

Ta strona została przepisana.

Lokaj wyszedł, nastała chwila milczenia, jakiegoś dziwnego chłodu...
Paweł powstał.
Ona nie przerywała swej roboty, nachylona nad stolikiem.
Przeszedł się kilka razy po pracowni, a następnie stając obok stolika, zapytał głosem nadzwyczaj łagodnym, nieśmiałym i jakby drżącym ze wzruszenia.
— To książę Mora miał być u pani na obiedzie?
— Tak! Nudzę się... to dzieci splenu... Takie dni nadzwyczaj są dla mnie przykre.
— Czy także i księżna zapowiedziała równocześnie swoją wizytę?
— Księżna? Nie. Nie znam jej wcale.
— Bardzo dobrze. Więc na miejscu pani nieprzyjmowałbym nigdy, niedopuszczałbym do stołu, człowieka żonatego, nie widząc jego żony, nie zaprosiwszy jej także do towarzystwa... Pani skarżysz się nieustannie, że jesteś opuszczona, dla czego koniecznie, naumyślnie sama się opuszczasz? Nie chcąc być w podejrzeniu, potrzeba tak postępować, aby nikt nieśmiał uczynić zarzutu. Ozy to panią gniewa?
— Nie! Nie! Strofuj mię Minerwo. Zadam moralnego z pańskich ust kazania; ona także jest tak szczerą i tak surowych zasad; ona nie mruży oczami jak Jenkins. Mówiłam już panu że pragnę, aby mną ktoś kierował.
I podała mu szkic ukończony, dodając:
— Patrz i oto przyjaciółka o której panu wspomniałam. Uczucie głębokie i rzetelne sama dobrowolnie stłumiłam. To jej obraz wywołuje zawsze w chwilach trudnych mego życia, kiedy zmuszona jestem coś postanowić, uczynić jaką ofiarę. Mówię wówczas: Co też ona pomyśli! jak to czynią zwykle artyści podczas pracy,