Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/292

Ta strona została przepisana.

cach mogła wyrzeźbić ten twardy bronz, nadając mu pozór żywego ciała? Ze wszystkich uroków jakich doświadczył Bey w Paryżu, to jedno czarowało go najbardziej. Zapytał więc urzędnika wystawy — czy nie znajduje się jeszcze jakie dzieło ręki tego samego mistrza?
— Owszem, mamy jeszcze jedno arcydzieło. Jeżeli Wasza Wysokość pozwoli zboczyć nieco, będę miał zaszczyt okazać je Waszej Wysokości.
Bej ruszył dalej wraz ze swoją świtą.
Były to wspaniałe typy, z rysami twarzy, jakby rzeźbionemi w marmurze o liniach czystych, białości niezwykłej, białości kości, którą promienie słoneczne zbieliły aż do ostatniego włókna. Wspaniale udrapowani, stanowił kontrast z biustami uszeregowanemi i ustawionemi na wysokich kolumnach po obu bokach przejścia, jakiem postępowali w tej pustej przestrzeni, pozbawieni rodzinnych domów, wypchnięci z tego otoczenia, jakie im przypominało wielkie prace, wrażenia tkliwe i egzystencją spokojną, wypełnioną wypadkami cechującemi odwagę — wpatrywali się ze smutkiem w błąkające się cienie i dziwili jakim dziwnym trafem znaleźli się tutaj.
Wyjąwszy dwóch lub trzech postaci kobiet, z cudownej piękności ramionami i biustami, okrytemi koronkami, nie było tu nic, coby mogło pobudzić imaginacją, coby oddychało życiem, wianem w marmur przez artystę.
Przynajmniej brzydota Naboba zdradzała energię, i tę stronę charakteru awanturniczą, przy wyrazie twarzy łagodnym, pełnym dobroci, tak doskonale uchwyconej przez artystę, który zdołał w jasnej barwie marmuru wykuć światło i linie, układające się przy załamaniu promieni słonecznych w cień, wybornie naśladujący cerę twarzy ogorzałą, spaloną przez żar południowy.