Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/293

Ta strona została przepisana.

Arabi, spostrzegłszy biust Naboba, wykrzyknęli zdumieni:
— Bon-Said! (ojciec-dobroczyńca).
Był to przydomek nadawany Nabobowi w Tunisie.
Bey, przekonany, że go chciano prowadząc w to miejsce zmystyfikować, spojrzał na Inspektora bardzo podejrzliwym wzrokiem:
— Jansoulet? wyrzekł gardłowym głosem.
—Tak, Wasza Wysokość, Bernard Jansoulet, nowy deputowany Korsyki...
Tym razem Bey zwrócił się do Hemerlinga zmarszczywszy brwi.
— Deputowany?
— Tak, książę, od dzisiejszego dnia, ale nic jeszcze w tem nie ma stanowczego...
I bankier wzruszając ramionami dodał niezrozumiale:
— Nigdy Izba francuska, nie przyjmie tego awanturnika.
Nadaremne objaśnienie.
Cios trafił do celu, obniżając o kilka stopni ślepe zaufanie Beya w sumienność i rzetelność Barona finansisty.
Zapewniał on go z taką stanowczością, że Nabob nie będzie nigdy wybrany, że można było na śmiało i bez obawy działać. Tymczasem teraz, zamiast człowieka zgnębionego losem, pokonanego wolą wszechpotężną Beya, wyrósł w jego oczach deputowany wielkiego ludu, wybraniec, którego osobę paryżanie mogą podziwiać i wielbić w wspaniałym marmurowym posągu. W rozumieniu bowiem wschodniem, człowiek, którego rysy i osobistość wystawiona jest publicznie, ma już siłę, ma już potęgę niczem niewzruszoną.
Hemerling, jeszcze bardziej pożółkły, przeklinał samego siebie, że postąpił tak niezręcznie, tak nierozsądnie.