Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/298

Ta strona została przepisana.

zbitego obojętnego tłumu; gwiazda wschodząca nagle opromieniająca istność naszą, duszę naszą.
Pomiędzy falami głów kołyszących się tłumów, zdawało się już Felicji, że widzi głowę okrytą pierścieniami kręcących się włosów Pawła Géry, kiedy nagle wydała lekki okrzyk radości.
Wszakże nie on to był, ale ktoś bardzo do niego podobny, ktoś, którego rysy twarzy regularne i nacechowane błogosławionym spokojem, zdradzały głęboki rozum, potęgę myśli, jaką zawsze uwielbiała w Pawle, podobieństwo sympatyczne, powinowactwo duchowe, moralne, fizyczne i ten dziwny, nie zwalczony wpływ jaki wywierali oboje na jej myśli.
— Alina!
— Felicja!
Nic nie podpada większej wątpliwości, jak przyjaźń dwojga istot, żyjących w świecie, a przedzielonych od siebie różnicą stosunków towarzyskich i tak zwanych salonów, obdzielających się do znudzenia tytułami czułemi, pochlebnemi, wyszukanemi: szczególnie dzieje się to między kobietami, które jeszcze na pensji żyły w przyjaźni. Marnie to wkrótce wietrzeje ustępując miejsca innym wrażeniom, innym uczuciom, innym obowiązkom, czekającym kobietę.
Nie tak jednak było w stosunkach Aliny do Felicji, jakkolwiek od lat pięciu prawie nie widywały się ze sobą.
Obie, usunąwszy się nieco na stronę, wymieniały ze sobą myśli i wrażenia, były tak nawet zajęte rozmową, że nie widziały, co się około nich dzieje.
Ojciec Joyeuse w białym krawacie, prostował się dumnie, widząc córkę rozmawiającą z tak znakomitą artystką.