Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/30

Ta strona została przepisana.

soki, młody człowiek w okularach i pisał. Pokój widocznie nie był opalony, gdyż nogi piszącego zawinięte były w koc podróżny. Zerwał się szybko, aby powitać gościa, którego wskutek słabego wzroku nie poznał.
— Dzień dobry, Andrzeju, rzekł lekarz, podając mu rękę.
— Pan Jenkins!...
— Ty widzisz, że jestem dobrym człowiekiem. Twoje postępowanie, to uparte trzymanie się zdala od domu rodzicielskiego, powinno mnie właściwie powstrzymać od przybycia — ale widziałem łzy twéj matki nad tobą... i oto jestem.
Podczas gdy to mówił, rzucał okiem po ubogiéj, małéj pracowni; kilka nędznych mebli, nowy aparat fotograficzny i zupełnie także nowy piecyk żelazny jakoś dziwnie oświecało wkradające się przez zamglone szyby światło.
Młody człowiek, którego zapadłe policzki niejednę gorzką chwilę życia zdradzały, stał z odrzuconym w tył włosem przed gościem swym. wpatrując się weń uparcie choć zimno. Wysokie, ważkie czoło, żywe wyraziste oko znamionowały siłę ducha i woli, zdającą się naprzód zapowiadać, że nie ulegnie żadnym argumentom i zaklęciom doktora.
Lecz poczciwy Jenkins umiał sobie nadać pozór człowieka, nie uważającego na takie drobnostki.
— Ty wiesz, kochany Andrzeju, że od dnia, w którym matka twoja moją żoną została, uważałem ciebie jako własnego syna. Moją pozycją, moją praktykę chciałem ci kiedyś pozostawić, chciałem dopomódz ci do włożenia nogi w złote strzemię i byłbym się miał za szczęśliwego, gdybym był widział na drodze życia, która ludzkości błogosławieństwo przynosi... Wtém, nagle, bez wypowiedzenia przyczyny, nie troszcząc się wcale jakie skutki takie zerwanie z domem rodzicielskim za sobą pociągnie, opu-