Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/301

Ta strona została przepisana.

elegancki, czarujący. Publiczność rozstępuje się przed nim z uszanowaniem. Wszyscy szepcą dość głośno:
Książe Mora.
— I cóż droga pani? odzywa się panek, najzupełniejsze zwycięztwo. Żałuję tylko jednej rzeczy, a mianowicie tego złośliwego symbolu jakiś pani pomieściła w swojem arcydziele.
Ona, ujrzawszy księcia przy sobie, zadrżała mimowolnie.
— A tak symbol... rzekła uśmiechając się do niego z pewną obawą, z oczami zupełnie zamkniętemi, wyrzekła bardzo cicho: Rebelais skłamał, jak kłamią wszyscy mężczyźni. Prawdą jest że lis już jest zupełnie wyczerpany na siłach, że nie może dalej uciekać, że jest blizkim spadnięcia do rowu, i gdyby chciał go jeszcze ścigać...
Moi a zadrzał, pobladł nieznacznie, wszystka krew jaką posiadał spłynęła mu do serca.
Skrzyżowały się dwie gwałtowne błyskawice, dwa słowa wymieniły dwoje ust; poczem książę, złożywszy ukłon pełen szacunku, oddalił się krokiem lekkim, elastycznym, jakby go bogowie nieśli na swych ramionach.
W całym pałacu jeden tylko był człowiek szczęśliwy, to jest — Nabob.
W towarzystwie swoich przyjaciół, spełniał obowiązki urzędu, jaki obecnie całym ciężarem spadł na jego barki; mówił głośno, gestykulował, tak był rozpromieniony, taką zdawał się otaczać jasnością, tak był pięknym idealnie, jakby rzeczywiście aureola otaczając jego biust wykonany artystycznie, udzieliła się i jego własnej osobie; zresztą pospolitemu typowi, jaki przedstawiał.
Głowa podniesiona wysoko, może na trzy lub cztery cale nad wysokim równie kołnierzem, zwracała uwagę wszystkich przechodzących, imię Jansoulet wymieniały po