Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/316

Ta strona została przepisana.

już ani numeru na placu. Otóż tedy jedna z moich siostrzenic, sprytna niezwyczajnie, postanowiła odszukać go w kieszeniach licznych okryć gości, znajdujących się w szatni.
Zaraz w pierwszym znalazła to, czego szukała.
— Jest! zawołało rozkoszne dziecko z twarzą tryumfującą, wyciągając z kieszeni dziennik w czworo złożony.
— A tu drugi, dodał Tom Bois l’Hery, który na łtasną znowu rękę odbywał z drugiej strony poszukiwania.
— Trzecie okrycie, trzeci Messager. I w każdym dalszym, jeden Numer, słowem wszyscy goście zaopatrzyli się w pismo. Rozmawiał z nimi gospodarz wesoło, przyjaźnie i z wielkiem ożywieniem, nie wiedząc, że każdy z nich byłby mógł opowiedzieć o okropnościach, jakie wyczytał w Dzienniku. Śmialiśmy się z tego do rozpuku. Należało przecież dowiedzieć się nareszcie, co obejmował ten szczególny artykuł?
— No, panie Pasajou, przeczytaj nam pan.
Takie było ogólne żądanie.
Nie wiem czy doświadczacie tego samego co ja, ale dość, że kiedy czytam głośno, muszę bardzo często przepłukiwać gardło.
Artykuł ten był zatytułowany:

Łódź kwiatowa.“

Historja dość niejasna i zagmatwana z powodu wplątanych nazw chińskich, w której opisuje o jednym bardzo bogatym Mandarynie, świeżo zamianowanym urzędnikiem pierwszej klasy, który niegdyś utrzymywał tak zwaną: „łódź kwiatową“ przywiązaną do słupka na samym końcu miasta, niedaleko rogatki bardzo uczęszczanej przez wojowników, inaczej mówiąc żołnierzy.
Po ostatniem słowie zatrzymaliśmy się, posypały się