Już brzask dnia rozjaśnił wielkie okna pałacu Mora, już upał wciskał się do wnętrza, na tarasie widać było wspaniałe egzotyczne rośliny, szeregi wazonów i wazoników stanowiących rodzaj aleji.
Cały przepych i zbytek książęcego domu uwidoczniał się przy pysznem oświetleniu słońca, nadając jakąś majestatyczność milczeniu i ciszy spokojowi tej godziny południa, w której tylko jedynie nie słychać ani turkotu powozów pod sklepieniami wjazdowemi ani przetwierania wielkich podwoi w przedpokoju, ani tego nieustającego ruchu służby i innych osób, co jest podobnem do pulsacji światowego salonu.
Wiedziano, że książę aż do 3 godziny przyjmuje interesantów w ministerjum, że księżna Szwedzka, której nie wyszły z pamięci śniegi jej rodzinnego kraju, zaledwie pokazuje się kiedy niekiedy, i wychodzi z po za storów swego bawialnego pokoju; dla tego też nie zjawiał się tu nikt ani odwiedzający ani proszący, a lokaje rozproszeni po rozległym, pustym tarasie, ożywiali się zaledwie widokiem cieni ich długich nóg, i ziewali znudzeni na śmierć, daremnem oczekiwaniem.
Wyjątkowo tylko dzisiaj powóz należący do Jenkinsa, oczekiwał w rogu wielkiego dziedzińca.
Książę cierpiący od wczoraj, uczuł się jeszcze go-