Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/337

Ta strona została przepisana.

Jansoulet jednak nie miał odwagi zrobić tak samo przeszedł nie kupiwszy gazety.
Później jednak zatrzymał się, mówiąc do siebie:
— Czyliż człowiek żyjący publicznie nie powinien być wyższym niż nędzne paszkwile, czy może podlegać słabostkom zwykłych śmiertelników? Jestem dość silny do przeczytania wszystkiego coby wydrukowano.
Wrócił się tedy i kupił numer dziennika tak, jak i inni jego koledzy. Rozwinął go bardzo spokojnie, właśnie w miejscu, gdzie się znajdował artykuł Moessard’a.
Rzeczywiście Moessard i w tym numerze pomieścił nowy paszkwil. Zawsze tej samej treści i tytułu: Chińszczyzna; na dole zaś widać najwyraźniej literę M.
— A! A! rzekł — człowiek publiczny, pewny siebie i chłodny jak marmur, z uśmiechem pogardliwym na ustach.
Lekcja udzielona mu przez księcia Mora dotychczas brzmiała mu w pamięci, a gdyby nawet zapomniał o niej, to przenikliwy pisk klarynetu mógłby ją mu przypomnieć. Tylko, że wszelkie nasze obliczenia, wszelkie zamiary zbyt pospiesznie ułożone, zależą nieraz od nieoczekiwanego wypadku; dla tego też i Nabob nagle poczerwieniał jak burak, — matka jego, staruszka Franciszka tym razem była przedmiotem nikczemnego pocisku, wmięszana została do skandalicznej opowieści o łodzi kwiatowej.
Przekonał się, że ten Moessard, wie i zna jego czułe strony, przeczuwa, gdzie należy uderzyć, aby cios był trafny i skuteczny.
— Uspokój się Jansoulecie! uspokój!
Powtarzał to sobie po tysiąc razy, nadaremna przestroga, gdy krew gorąca, krew południowa wre w żyłach i kipi.
W pierwszej chwili miał zamiar zawołać powóz i