Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/338

Ta strona została przepisana.

wsiąść do niego, chcąc się uwolnić od irytacji, chciał uniknąć tego ruchu, który zamiast uspakajać, jeszcze bardziej rozdrażnia.
Niepodobna jednak tego uczynić w obecnej chwili.
Cały plac zajmowały powozy, karety, amerykanki, a świat paryski używał w pełni spaceru, przejeżdżając powoli w zbitych tłumach, tak że od przedmieścia św. Germana aż do ulicy Royal i Rivoli trudno było przecisnąć się swobodnie.
Nabob tedy z dziennikiem w ręku, lubo nie myślał wcale, skierował się z przyzwyczajenia do klubu, w którym najczęściej spędzał wieczory.
Był to jeszcze człowiek publiczny, ale rozmawiający głośno z sobą samym, zirytowany, rozdrażniony, wygłaszający groźby i przekleństwa, lecz już głosem łagodnym. Przypomnienie matki nadało mu tę niezwykłą słodycz.
Gdyby ona to przeczytała, gdyby mogła dowiedzieć się o podobnie nikczemnym kroku... Jakąż karę wynaleść na tego nędznika, na tego płatnego, najemnego pisarka...
W takim stanie dostał się aż do ulicy Royal pomiędzy tłumy zakwefionych kobiet, dzieci, bawiących się i śmiejących, towarzyszących swoim matkom lub piastunkom.
— Nagle na samym zakręcie pokazał się faeton, zawieszony na wysokich kołach, coś w podobieństwie wozu do siana; na tyle faetonu, siedział skurczony mały groom, przed nim dwie osoby.
Nabob podniósł głowę i wydał krzyk.
Obok dziewczyny z włosem rudawym, ubranej w mały kapelusik, z twarzą nałożoną pudrem i karminem, siedzącej z zaniedbaniem na poduszkach powozu, leżał w połowie, opierając się o bok kabrjoletu i kierując koniem Moessard, piękny Moessard.