Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/339

Ta strona została skorygowana.

Koń, znakomity biegun, o cienkich, ale muskularnych nogach, biegł szybko.
Jansoulet na raz zapominając o wszystkiem, i o lekcji ks. Mory, i o swej godności deputowanego, zrobił szalony skok i pochwycił za uzdę konia swoją potężną ręką.
— Precz! krzyknął Moessard, którego twarz pozieleniała i pożółkła na widok Naboba. Precz, albo...
— Czy puścisz mego konia, opasie!
— Batem go! Zuzanno. To Nabob.
Usiłuje zebrać lejce, lecz koń staje dęba, rzuca się z taką silą, że lada chwila może rozbić misterny powozik i wyrzucić siedzących w niem na bruk. Panna doprowadzona do wściekłości, jak to zwyczajnem jest u podobnych jejmościanek z przedmieścia, wymierza Nabobowi dwa ciosy w twarz. Cios ten wprawia go w wściekłość.
— Wysiadaj na miłość boską! krzyczy elegant.
Powozy zatrzymują się i każdy ciekawie spogląda zatamowawszy oddech, tym czasem dwie potężne ręce wstrząsały faetonem....
— Wyskocz! Wyskocz!... przecież widzisz, że wywróci kabrjolet... Jakaż to siła!
Dziewczyna z pewnem zachwyceniem przypatruje się olbrzymowi.
Zaledwie Moessard dostał się na bruk, zanim zdołał schronić się na trotoar, dokąd już nadbiegały figury w czarnem kepi, Jansoulet rzuca się na niego, a pochwyciwszy za kołnierz, jak królika za uszy, nie zwracając uwagi na protestacje, na jęki... mówi:
— Tak, tak, ja cię nauczę rozumu, nędzniku. Przedewszystkiem jednak postąpię z tobą tak, jak się postępuje z zwierzętami niechlujnemi...