Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/343

Ta strona została przepisana.

P. Joyeuse niezmiernie zdziwiony odpowiada: — Coś ważnego? Ach mój Boże! Pan mię przerażasz na prawdę.
Poczem zniżając głos dodaje:
— To może lepiej będzie, kiedy dziewczęta wyjdą z pokoju.
— O nie! nie! dobra Mama wie już o wszystkiem. Panna Eliza niewątpliwie także się domyśla, o czem mówić pragnę. Tamte są prawie dzieci jeszcze... Będę tylko prosił, aby panna Henrietta i jej siostra, raczyły odejść do drugiego pokoju.
Dziewczęta natychmiast ustępują, jedna krokiem majestatycznym, ale obrażona widocznie, druga, młodziutka Chinka Saia, z wyraźną chęcią śmiechu, taka ją bowiem pusta pochwyciła radość, że się dławi.
Następuje tedy cisza, grobowe niemal milczenie.
Nareszcie zakochany rozpoczyna swoje opowiadanie.
Jestem najmocniej przekonany, że panna Eliza, nie wątpi o pewnej rzeczy, gdyż skoro sąsiad dał do zrozumienia jej ojcu, że chce o czemś ważnem z nim pomówić, natychmiast wydobyła z kieszeni: „Telemaka“ i usunąwszy się do najbardziej cienistego kącika, zagłębiła się w czytaniu. Zdawało się, że ta historja czyniła na niej nadzwyczajne wrażenie, gdyż książka drżała w jej rękach. Rzeczywiście był powód do drżenia, jeżeli sobie wyobrazimy, jak przyjął pan Joyeuse, propozycją swego miłego sąsiada.
— Czy podobna! zawołał. W jakiż to sposób wszystko ułożyło się. Jakież cudowne zdarzenie! Czy kto mógł pomyśleć nawet o podobnem oświadczeniu?
I zacny człowiek huknął serdecznym, głośnym śmiechem. A więc... ale nie, to być nie może, to chyba nieprawda. Już od bardzo dawna wiedział o tym projekcie,