Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/35

Ta strona została przepisana.

kiego, żyjącego tylko z rabunku. Szczęściem brzydota téj fizjognomii — nie rażąca i tak już nie mile wskutek swéj nadzwyczajnéj oryginalności — była prawie zupełnie zneutralizowaną czarodziejsko-łagodnym uśmiechem, który na grubych, wydętych błąkając się ustach, czynił go nawet podobnym do świętego Wincentego à Paulo. Chrapliwy, nieczysty prawdziwie marynarski głos z gminnym akcentem południowym z okolic Rhône’y niskie jego zdradzał pochodzenie, a ręce ogromnych rozmiarów, gęsto obrosłe, z grubemi palcami a krótkiemi paznokciami, rozłożone w całéj swéj okazałości na białym obrusie, fatalnie świadczyły o swéj przeszłości. Naprzeciw niego siedział stały gość przy tym stole, markiz de Monpavon, ale nie owo widmo z „cerklu“ — lecz przystojny, silny jeszcze mężczyzna, o którego wieku sądzić byłoby trudno. Szeroki, imponujący nos spoczywał z całą majestatyczną powagą na wyciągniętéj i wygładzonéj twarzy; cała pustać była wyprostowaną, wykrygowaną, tylko gors silnie wykrochmalonéj koszuli nadymał się za każdém poruszeniem jak pióra u zagniewanego indyka lub pawia. Paw więc nie samo tylko nazwisko miał wspólne z markizem.
Pochodził on z dawnéj wpływowéj rodziny arystokratycznéj, wskutek długów karcianych i nieudałych spekulacyj podupadłéj. Książe de Mora nadał mu, jako swemu przyjacielowi donośną posadę generalnego poborcy podatków pierwszéj klasy; ze względu atoli na nadwątlone zdrowie musiał się jéj zrzec, chociaż w kołach kompetentnych i dobrze poinformowanych o przyczynie powyższéj zrezygnowania z tego złotodajnego stanowiska mocno powątpiewano a w dodatku twierdzono, że były tam jakieś nieczyste sprawki że nawet wysokich było potrzeba protekcyj, aby... Lecz mniejsza o to, tu był on lwem towarzystwa, można to było poznać z uszanowania pełnéj uwagi, z jaką go służba obsługiwała i z ciągłego zwracania się ku niemu