Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/354

Ta strona została przepisana.

Gdyby jaki niespodziewany, nieoczekiwany przechodzień nagle zabłądził w te strony, miałby przed oczyma cudowny, nieporównany z niczem widok. Nikt przecież nie domyślał się, aby w tym gaiku, pośród tych drzew kryło się tyle uczucia namiętnego, tyle pragnień, tyle żądań, tyle jednem słowem wzniosłych myśli.
— Przyznaję pani słuszność, rzekł po chwili Paweł de Géry, nie znałem wcale tej części rozkosznej lasu; przy tych słowach z lekka uścisnął rączkę będącą pod jego ramieniem.
Nigdy Paweł nie czuł się szczęśliwszym jak obecnie. To ramię, taka ręka, którą czuł obok siebie, te kroki dziecięce prawie, któremi sam kierował, ta przechadzka we dwoje tak przyjemna — poiła go nieznanym czarem.
Byłby niezawodnie wyznał jej tę rozkosz jakiej doznaje, jaką odczuwa w jej towarzystwie, gdyby nie obawiał się obrazić młodziutkiego dziewczęcia, gdyby nie trwoga, że Alina może uważać takie jego niespodziane wystąpienie, jako korzystanie z chwili i wyzyskiwanie sytuacyi.
Nagle wprost nich, zaszarzała jakaś ruchliwa grupa, w początkach trudna prawie do rozróznienia, później jednak najwyraźniej ujrzano tylko jedną parę — jakiegoś pana i panią, oboje strojni, przypadkowo zapewne zagłębili się w tę cienistą część lasu, chcąc odetchnąć na chwilę spokojem i ciszą. Później nieco w pół ceniu, jeszcze wyraźniej dostrzeżono, że to jeźdźcy — pan jechał na wspaniałym rumaku, pani na ślicznej siwce.
Później pozycya rozjaśniła się — dostrzeżono bowiem, że para ta szeptała sobie coś z cicha, zapewne słodkie wyznanie miłości.