Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/355

Ta strona została przepisana.

Któżby w tym cienistem zaciszu mógł im przeszkodzić.
Był to książę Mora, w pysznym garniturze, blady, z cerą cokolwiek zarumienioną z powodu konnej jazdy. Zdawał on się być ożywionym, odmłodzonym, dzielnym.
Nie było to nic niezwykłego spotkać księcia Mora w lasku bulońskim w niedzielę.
Damą była artystka, rzeźbiarka — słowem znudzona Felicya.
W tych wycieczkach niedzielnych, Mora był zupełnie swobodnym, księżna nigdy mu nie towarzyszyła. Dlaczego jednak Felicya zgodziła się na tę przejażdżkę konną? Była to swawola niezwykła, bezczelność nie do darowania. Afiszowanie się takie ze znanym bałamutem światowym mogło raz na zawsze pozbawić jej dobrej sławy.
Nie wiadomo, czy spacerujący dostrzegli opisany przez nas obrazek, czy rozpoznali osoby; dość że spiąwszy konie ostrogami popędzili dalej, jak jakie meteoryczne zjawisko.
— Czy pani widziałaś, zapytał pierwszy Paweł.
Ona widziała ich — i zrozumiała wszystko — mimo iście dziewiczej skromności i niewinności, szkarłatny rumieniec oblał jej twarzyczkę — odczuła hańbę podobną tej, jakiej się doznaje za winy ukochanych osób.
— Biedna Felicya, odrzekła bardzo cichym głosem, żałując nietylko towarzyszki, która tak lekkomyślnie igrała ze swoją reputacyą — jak niemniej i tego, który wywołał podobny skandalik.
Co prawda Paweł wcale się nie dziwił tem spotkaniem, tym widokiem dwojga znanych mu dobrze osób; od razu bowiem jeszcze w czasie obiadu u Fe-