Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/360

Ta strona została przepisana.

— I to tak nagle...
Odwiedzający krzyżowali się ze sobą, mijali i każdy z nich podobny frazes miał na ustach.
— Więc chyba książę chory? zapytał Nabob przechodzącego lokaja.
— Ach panie!... jest umierającym., nie przeżyje pewno nocy...
Zdawało się, że cały pałac w jednej chwili runął na głowę Naboba.
Przed jego okiem poczęły wirować jakieś krwawe światełka i obłoki, był prawie nieprzytomnym i rzucił się na pierwszą ławkę, stojącą tuż obok klatki małpy. Ta ujrzawszy Naboba zerwała się kręcąc radośnie ogonem, potem czepiła się drutów, wdrapała się aż ku górze i przesunąwszy głowę patrzała nań okiem zdumionem, wyprawiając rozmaite migi i grymasy....
Nabob tymczasem niewidział nic, nie zajmowało go nic zgoła, szeptał tylko bezustannie:
— Jestem zgubiony! jestem zgubiony!....
Książe umierał.
Dziwny rodzaj słabości, czy też wycieńczenia opanował go, po powrocie z lasku bulońskiego, zaraz w niedzielę. Czuł nadzwyczajne palenie w wnętrznościach, ogień przeniósł się we wszystkie części organizmu, jakby go palono rozżarżonem żelazem — przy tem wszystkiem odczuwał chłód śmiertelny, zlodowaciałe członki były niemożliwe do rozgrzania. Książe dzwonił zębami.
Jenkins przywołany natychmiast, wzruszył tylko ramionami i przepisał środki łagodzące.
Nazajutrz boleści wzmogły się jeszcze bardziej, księciu groziło wielkie niebezpieczeństwo, o którem nie miał najmniejszego pojęcia. Chłód i dreszcze wpro-