Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/362

Ta strona została przepisana.

nie do opisania straszna — choroba doprowadziła do ruiny tę piękną niegdyś postać.
Zdawało się jakby huragan jakiś, klęska, gwałtowna burza zniszczyła wszystko; do tak nędznego stanu mógł przyjść tylko w skutek czegoś niezwykłego, niezdarzającego się codzień. Z człowieka pozostał wstrętny szkielet. Cała twarz w bruzdach, skóra ściągnęła się, opadła, każdy muszkuł był widzialny, namacalny, odrysował się pod powłoką skóry, jakby podkładka na nic już nie zdatna.
Wziąwszy tedy na bok Jenkinsa, gdy księciu przyniesiono do łoża wszystko co potrzebował do skompletowania rannej toalety, rzekł:
— Panie doktorze! tu coś jest bardzo niebezpiecznego. Książe rzeczywiście bardzo chory.
— Tego się właśnie obawiam, odparł Irlandczyk.
— To trzeba przecież ratować go! zawołał głosem, w którym brzmiało nadaremnie tajone oburzenie i gniew.
Doktor wzruszył ramionami
Montpavon udając spokój, zbliżył się do łóżka i wyciągając rękę wyrzekł:
— Jak się masz Mości książę?
— Ot tak!
— Biedny człowiek — jestem w rozpaczy — szepnął do doktora.
Doktor zbliżył się i uścisnąwszy rękę chorego, chciał również przywitać gościa — lecz Montpavon cofnął rękę i rzekł chłodno.
— Strzeż się panie Jenkins, cięży na tobie wielka straszna odpowiedzialność. Widzisz pan przecież, że on dogorywa,... Trzeba zwołąć konsylium — radzić coś.
— Na nic się to nie przyda, odpowiedział Jenkins z zwykłem poruszeniem ramion.