Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/365

Ta strona została przepisana.

zawsze zachowywali powagę prawdziwych kapłanów Izydy, astrologów najeżonych formułkami kabalistycznemi, kiwających głowami, brakło tylko jedynie z dzwoneczkami, dla dokończenia kostjumów przyjętych z owych czasów.
Tutaj jednak rzesza rozgrywająca się, miała istotnie charakter wielce majestatyczny.
W wielkiej sali, przekształconej na razie na salę prosektorjum, w około chorego pana zgromadziło się trzech sędziów, trzech władców jego życia. Książe w łożu zasłanem białą bielizną, miał postać widma otoczonego białym obłokiem, który przedstawiał się niby ściany świeżo murowanego grobu.
Mówiono bardzo cicho, spoglądając od chwili do chwili pobieżnie, przelotnie na czekającą na ich wyrok ofiarę, wyrazy były niezrozumiałe, w obcym, niesmacznym dla księcia języku — radzący zachowali powagę głęboką, żaden nawet nie zmarszczył czoła.
Ta jednak tak wymowna cisza, to milczenie doktorów i sędziów, ta uroczystość wiedzy posługująca się tajemniczą mową, dla ukrycia prawdopodobnie niewiadomości, a choćby tylko w najlepszym razie niepewność — przejmowała księcia ironją.
Usiadłszy na łóżku — rozmawiał najspokojniej w świecie z Montpavonem, w spojrzeniu tylko, ktoby obserwował uważnie, mógłby dostrzedz odcień trwogi. Montpavon odpowiadał powoli, ucząc się jakto, gdyby kiedy stanął na tak wysokiem stanowisku — zachować się trzeba, w podobnie niemiłych okolicznościach.
W głębi pokoju Ludwik oparty o drzwi prowadzące do apartamentów księżnej, zachowywał się jak przystało na kamerdynera wielkiego pana — przedstawiał uosobioną obojętność.