Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/37

Ta strona została przepisana.

bogactwa swoje zgromadził. O wielkich czynach bohaterskich tego męża, świadczyły oprócz zmarszczek i innych oznak pamiątkowych wyuzdanéj przeszłości, dolna wcale nieproporcjonalnie obwisła warga, i wpadłe, zaczerwienione oczy bez rzęs; jedném słowem była to owa głowa, jaką widzieć się zdarza u oskarżonych w sprawach kryminalnych, traktowanych przy zamkniętych drzwiach. — Reszta osób usadowiła się tak, jak zdarzył przypadek lub chwila ich przyjścia. Wstęp był bowiem dla każdego wolny; codziennie nakrywano stół na trzydzieści osób. Był tam także Cardailhac, finansowo przez Naboba podtrzymywany dyrektor teatru, słynny tak ze swego dowcipu, jak ze swoich wad, prawdziwy mistrz w transzowaniu, kraszący każdą przez siebie podawaną porcję kuropatwy rozweselającym frazesem. Oprócz tych zalet był paryżaninem czystéj krwi i jak to sam z dumą o sobie mówił, dandym aż do paznokci. Przytém był tak „wolnym od wszelkich przesądów“, że prawie równocześnie opowiadał Brahim-bejowi skandaliczne wypadki dam swego teatru, i prowadził teologiczną dyskusją z drugim swoim sąsiadem. Był to młody, chudy proboszcz z południowych prowincyj, z mocno zarumienionemi policzkami i ambitnie sterczącym nosem, z czarną jak rewerenda, ogorzałą twarzą. Obok księdza siedział stary Schwalbach, słynny handlarz obrazów, z długą brodą, miejscami jak brudna wełna przeświecającą, w wytartém ubraniu, które tolerowano u niego częścią z miłości do sztuki, częścią zaś z próżności, ponieważ w owym czasie, gdzie manja obrazów miliony w ruch wprawiała uważano za pewien szyk przyjmować w swym domu znawcę sztuki i jéj pośrednika.
Schwalbach milczał, zadowalając się oglądaniem przez swój ogromny monocle zebranych gości, uśmiechając się w duszy z tego tak dziwnie śmiesznego zgromadzenia przy jedynym w swoim rodzaju stole. Pan de Monpavon sie-